Czy młodzi kierowcy potrzebują doskonalenia techniki jazdy.
To jest pytanie, które już od ponad 10 lat spędza sen z oczu wszystkim decydującym o przepisach ruchu drogowego w Polsce. Już w 2007 r. (a nawet trochę wcześniej), czyli wtedy kiedy po raz pierwszy do sejmu trafił projekt ustawy o kierujących pojazdami analizy (nie tylko Polskie) wskazywały, że jednym ze skutecznych działań zmierzających do poprawy bezpieczeństwa ruchu drogowego w Polsce, a przede wszystkim ograniczenie liczby ofiar śmiertelnych wśród młodych kierowców, jest ich ciągłe kształcenie. Oprócz podstawowego kursu na prawo jazdy i egzaminu sprawdzającego podstawowe umiejętności bezpiecznego poruszania się w ruchu drogowym ważne okazało się, aby młody kierowca, jak już pojeździ sobie trochę sam i przyzwyczai się do samodzielnego uczestnictwa w ruchu drogowym i nabierze zgubnej pewności siebie (syndrom mistrza kierownicy) odbył dodatkowe szkolenie pokazujące, że może i manualnie panuje nad pojazdem, może i nie musi już patrzeć na dźwignię zmiany biegów, ale tak naprawdę jeszcze mało wie o zachowaniu pojazdu na drodze. Szkolenia te miały pokazać młodym kierowcom, że przy 50 km/h nie potrafią poradzić sobie z pojazdem w śliskim zakręcie, nie potrafią jeszcze skutecznie zahamować na śliskiej nawierzchni, a więc uzmysłowić im, że nie są mistrzami kierownicy, a przekroczenie prędkości nawet o 10 km/h może spowodować tragedię. Dodatkowo muszą też doświadczyć, że systemy ochrony kierowcy także podlegają prawom fizyki i przy zbyt dużej prędkości tego kierowcy nie uratują. Ważne aby pamiętać, że nie chodzi tu o to aby w tym momencie uczyć młodego kierowcę jak wyjść z poślizgu.
Ten kto odbył takie szkolenie to wie jakie wrażenie na młodym kierowcy ono robi. Z wielkiego „mistrza kierownicy” znowu staje się zastrachanym młodziakiem. I przez kolejne kilka miesięcy stopuje np. z szybką jazdą.
I właśnie takie szkolenia razem z 2 letnim okresem próbnym zostały zaplanowane dla młodych kierowców w ustawie z dnia 5 stycznia 2011 r. o kierujących pojazdami. Postanowiono, że przepisy te wejdą w życie 1 stycznia 2013 r. Zakładano, że w tym samym czasie zostanie uruchomiony CEPIK 2.0, który pomoże starostom w „pilnowaniu okresu próbnego”. Niestety to uzależnienie od systemu spowodowało, że do dnia dzisiejszego te obowiązkowe kursy nadal nie weszły w życie.
Do opóźnień przyczynił się także osobisty stosunek do tych przepisów pozostającego przez 8 lat Ministrem Infrastruktury Andrzeja Adamczyka. To on był najpierw w latach uchwalania ustawy o kierujących pojazdami jednym z głównych oponentów wprowadzenia tych szkoleń, a następnie przez 8 lat swoich rządów nie pozwolił na uruchomienie tych szkoleń, a wręcz odwrotnie dążył do ich zniesienia. Oczywiście głównym argumentem miały być finanse. „Bo obywatel będzie musiał dodatkowo zapłacić za to szkolenie”. Zamiast rozwiązać ten problem poprzez uruchomienie rządowego programu „Kierowca+” to według niego lepiej było go zlikwidować. Nie trafiały żadne argumenty. Na szczęście nie udało się zmienić przepisów (choć było blisko) w tym zakresie i może teraz uda się je uruchomić i uratować choć klika żyć.
Dlaczego o tym piszę.
Jeżdżąc trochę po warszawskich ulicach (pewnie nie tylko po warszawskich) wyraźnie widać, że nie tylko młodym kierowcom brakuje wiedzy i umiejętności związanej z fizyką poruszania się pojazdów. Nie znają, lub nie szanują zależności prędkość i odległość, nie umieją ocenić aktualnej przyczepności itp. Oczywiście wtedy kiedy jest sucho i piękna pogoda to droga wiele wybaczy, a systemy bezpieczeństwa choć trochę wspomogą.
Problem zaczyna się wtedy kiedy po kilku suchych dniach nagle spadnie deszcz. Brak wiedzy i umiejętności, może i doświadczenia prowadzi do licznych kolizji. Dlaczego?. Bo zapominamy (a najczęściej nie wiemy) że sucha od kilku lub kilkunastu dni nawierzchnia polana pierwszym deszczem nagle zamienia się w ślizgawkę. I to co do tej pory się udawało nagle kończy się tak jak poniżej:
Za blisko, za szybko, bez wyobraźni. Dobrze, że bez ofiar. Warto zatem pamiętać, szczególnie, że zaraz jesień, że śliskość na drodze to nie tylko lód śnieg i gołoledź. Może przed jesienią trzeba by było spróbować tego zjawiska na kursach doskonalących, aby później nie być zaskoczonym.
Wracając do początku artykułu. Na pewno każdy kierowca, który przeszedłby kurs w okresie próbnym byłby już chociaż w małej części przygotowany do właściwej reakcji. Może to co taki kurs pozostawił w jego głowie pomogłoby zapobiec także takim „drobnym zdarzeniom”. Jakbyśmy tak od 2013 r. przeprowadzali te kursy to do dzisiaj ponad 2 750 000 (dwa miliony siedemset pięćdziesiąt tysięcy) kierowców miałoby to ostrzeżenie w głowie. Czyli trochę ponad 10 % wszystkich kierowców w Polsce. Wielu z nas zaoszczędziłoby to problemów, a niektórym życie. Warto walczyć, aby te kursy zostały uruchomione jak najszybciej. Nie czekajmy na CEK 2.0 tylko uruchamiajmy. Warto spróbować jak to działa.